czwartek, 29 sierpnia 2013

Prolog



Vanessa

     Schowałam do torby strój na basen po czym przejrzałam się ostatni raz w lustrze. Nie wyglądałam najlepiej, a nieprzespana noc dawała o sobie znać. Co chwilę ziewałam, a worki pod oczami ledwo udało mi się zakryć. Podejrzewałam, że i tak wszyscy na uczelni zorientują się, że coś jest nie tak, a już zwłaszcza Lucas. Nie umiałam przed nim niczego zataić.
   -Vanessa! Ile mamy na ciebie czekać?!- głos mamy wydawał się lodowaty i oschły jak nigdy wcześniej. Co prawda nigdy nie pałała do mnie taką miłością jak do mojej młodszej siostry Victorii, ale przynajmniej nie krzyczała.
   -Już idę.- bąknęłam tylko ściskając w dłoni klamkę od drzwi w moim pokoju. Nie chciały jednak się otworzyć. Westchnęłam tylko i kopnęłam w nie z całej siły, ale nic to nie dało. Ktoś z uporem dociskał je w moim kierunku i nie pozwalał mi wyjść.- Pomarszczona krowa! Otwieraj szmato!- wrzasnęłam doskonale zdając sobie sprawę, kto próbuje wyprowadzić mnie z równowagi.
   -Nie ładnie tak mówić siostrzyczko. – piętnastoletnia Vicky otworzyła drzwi i zadziornie się do mnie uśmiechnęła. Czasem nie rozumiałam jak mogłam być spokrewniona z tą patologią.
   -Jasne. Leć poskarżyć się rodzicom. Najlepiej zamieszkaj z nimi w sypialni. Nie będziesz musiała ruszać swojej tłustej dupy by im donieść.- przeważnie nie wybuchałam tak gwałtownie. Racja, Victoria nie należała do osób wybitnie uprzejmych i miłych, ale przeważnie puszczałam jej dogryzki mimo uszu. Teraz było jednak inaczej. Nie znosiłam tej rodziny, nie znosiłam jej i całej tej atmosfery jaka panowała w domu.
   -Wiesz co? Może tak zrobię. Będą mieli cię na oku. Jak się dowiedzą o treningach pływackich to na pewno odetną ci fundusze i zobaczymy kto będzie się śmiał ostatni.- bez odpowiedzi wyminęłam brunetkę i zbiegłam do schodach do kuchni. Mama już stała z jakimiś papierami w dłoni, a tata spokojnie popijał swoją ulubioną kawę, którą przywiozła mu ciocia Lily z Maroka.  W dłoni trzymał jakąś gazetę i czytał ją z zmarszczonym czołem.
   -Znowu to samo? Mogłybyście na moment się uspokoić i pogodzić? Mam zamiar zorganizować imprezę charytatywną w naszym domu i mam nadzieję, że na ten krótki okres zaprzestaniecie bójek.- powiedziałam cienkim głosikiem niska kobieta mierząc mnie od stóp do głów.- Idziemy.- rzuciła tylko jeszcze po czym przeszła po ganku i otworzyła drzwi od swojego BMW. Nienawidziłam tego samochodu. Pachniało w nim lawendą i cytrusami, które nijak się komponowały. Toteż kiedy rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu i pokazał się na nim numer Shay ucieszyłam się.
   -Hej. – pisnęłam szczęśliwa, patrząc na zdenerwowaną matkę i siostrę stukającą w szybę auta.
   -Cześć. Co powiesz na to bym cię podwiozła? Będę za pięć minut na podjeździe.- westchnęłam uradowana, że szatynka uwolniła mnie od kolejnego poranka w towarzystwie tej małej ropuchy Victorii.
  -Czekam.

________________
Od Akwamaryn: Nie czuję by był jakiś wybitny. Cieszę się, że ten blog powstał choć wiem, że teraz będzie o wiele trudniej nam z Jemi pisać. Mam jednak nadzieję, że jakoś damy radę :)