Vanessa
Schowałam do
torby strój na basen po czym przejrzałam się ostatni raz w lustrze. Nie
wyglądałam najlepiej, a nieprzespana noc dawała o sobie znać. Co chwilę
ziewałam, a worki pod oczami ledwo udało mi się zakryć. Podejrzewałam, że i tak
wszyscy na uczelni zorientują się, że coś jest nie tak, a już zwłaszcza Lucas.
Nie umiałam przed nim niczego zataić.
-Vanessa! Ile mamy
na ciebie czekać?!- głos mamy wydawał się lodowaty i oschły jak nigdy
wcześniej. Co prawda nigdy nie pałała do mnie taką miłością jak do mojej
młodszej siostry Victorii, ale przynajmniej nie krzyczała.
-Już idę.- bąknęłam
tylko ściskając w dłoni klamkę od drzwi w moim pokoju. Nie chciały jednak się
otworzyć. Westchnęłam tylko i kopnęłam w nie z całej siły, ale nic to nie dało.
Ktoś z uporem dociskał je w moim kierunku i nie pozwalał mi wyjść.-
Pomarszczona krowa! Otwieraj szmato!- wrzasnęłam doskonale zdając sobie sprawę,
kto próbuje wyprowadzić mnie z równowagi.
-Nie ładnie tak
mówić siostrzyczko. – piętnastoletnia Vicky otworzyła drzwi i zadziornie się do
mnie uśmiechnęła. Czasem nie rozumiałam jak mogłam być spokrewniona z tą
patologią.
-Jasne. Leć
poskarżyć się rodzicom. Najlepiej zamieszkaj z nimi w sypialni. Nie będziesz
musiała ruszać swojej tłustej dupy by im donieść.- przeważnie nie wybuchałam
tak gwałtownie. Racja, Victoria nie należała do osób wybitnie uprzejmych i
miłych, ale przeważnie puszczałam jej dogryzki mimo uszu. Teraz było jednak
inaczej. Nie znosiłam tej rodziny, nie znosiłam jej i całej tej atmosfery jaka
panowała w domu.
-Wiesz co? Może tak
zrobię. Będą mieli cię na oku. Jak się dowiedzą o treningach pływackich to na
pewno odetną ci fundusze i zobaczymy kto będzie się śmiał ostatni.- bez
odpowiedzi wyminęłam brunetkę i zbiegłam do schodach do kuchni. Mama już stała
z jakimiś papierami w dłoni, a tata spokojnie popijał swoją ulubioną kawę,
którą przywiozła mu ciocia Lily z Maroka.
W dłoni trzymał jakąś gazetę i czytał ją z zmarszczonym czołem.
-Znowu to samo?
Mogłybyście na moment się uspokoić i pogodzić? Mam zamiar zorganizować imprezę
charytatywną w naszym domu i mam nadzieję, że na ten krótki okres
zaprzestaniecie bójek.- powiedziałam cienkim głosikiem niska kobieta mierząc
mnie od stóp do głów.- Idziemy.- rzuciła tylko jeszcze po czym przeszła po
ganku i otworzyła drzwi od swojego BMW. Nienawidziłam tego samochodu. Pachniało
w nim lawendą i cytrusami, które nijak się komponowały. Toteż kiedy rozbrzmiał
dzwonek mojego telefonu i pokazał się na nim numer Shay ucieszyłam się.
-Hej. – pisnęłam
szczęśliwa, patrząc na zdenerwowaną matkę i siostrę stukającą w szybę auta.
-Cześć. Co powiesz
na to bym cię podwiozła? Będę za pięć minut na podjeździe.- westchnęłam
uradowana, że szatynka uwolniła mnie od kolejnego poranka w towarzystwie tej
małej ropuchy Victorii.
-Czekam.
________________
Od Akwamaryn: Nie czuję by był jakiś wybitny. Cieszę się, że ten blog powstał choć wiem, że teraz będzie o wiele trudniej nam z Jemi pisać. Mam jednak nadzieję, że jakoś damy radę :)