czwartek, 23 stycznia 2014

14. O Boże! Musimy się rozdziewiczyć! I to już!



Vanessa


    Spojrzałam jeszcze raz na wyświetlacz telefonu i przeszłam spokojnie koło kolejnego auta. Shay chciała koniecznie coś spektakularnego. Zwłaszcza, że nie za naszą kasę, więc co będziemy oszczędzać… Liczyłam, że może Ethan zadzwoni, ale on ani słowem nie odezwał się. Nagrałam mu tysiące wiadomości na sekretarce informując gdzie wyjechałam i kiedy mniej więcej wrócę, ale on nawet nie raczył odpowiedzieć. Sukinsyn.
   -Ten jest świetny. Nessa? Co ty na to?- rozbrzmiał głos mojej przyjaciółki. Spojrzałam na nią z szerokim uśmiechem na twarzy, które przybierałam od wylotu do LA  i przytaknęłam.
   -W takim razie bierzmy. Wygląda naprawdę porządnie.- uśmiechnęłam się do sprzedawcy, który po chwili znikł by przynieść nam papiery do podpisania.- W sam raz by uchronić nas przed kulami policji i konkurencji…- dodałam kiedy mężczyzna znikł za rogiem. Shay wykręciła oczyma opierając się przy tym o ciemne auto marki audi. Niezłe cacko. Nie ma co, tylko zdecydowanie nie ma moją kieszeń.
  -Daj spokój co? Załatwimy to szybko i po sprawie. Obiecuję, że po wszystkim pojedziemy na plażę do Miami i będziesz mogła się powygrzewać w słoneczku.- szatynka uśmiechnęła się do mnie uroczo. Teraz to ja ostentacyjnie wywróciłam oczami.
   -Skoro tak  to możemy brać się za nielegalną robotę. Plaża wynagradza wszystko.- zaśmiałam się pod nosem kiedy przyjaciółka podpisywała ostatnią kartkę. Zasiadłam po stronie pasażera i zasunęłam przyciemnianą, boczną szybę.
   -Miłej drogi!- krzyczał za nami sprzedawca. Boże… Jaki on był nie świadomy do czego to auto nam potrzebne.


***


    -Niedobrze mi…- wyszeptałam czując jak wchodzimy w ostry zakręt z prędkością prawie stu trzydziestu kilometrów na godzinę. Nie uzyskałam jednak żadnej odpowiedzi. Shay mknęła przed siebie wciąż wpatrując się w drogę. Czułam się jakby kompletnie mnie olewała. I choć wiedziałam, że tak nie jest to czułam się okropnie samotna.- Gdyby rodzice dowiedzieli się co ja robię… Nie miała bym życia.- wyszeptałam uderzając o siebie moimi butami. Zero reakcji. Jakbym gadała do słupa. – Swoją drogą to spałam z Seanem. Nie żeby coś…- powiedziałam podpierając głowę na zagłówku.
   -Co mówisz?- spytała przyjaciółka wyrwana nagle z głębokich rozmyślań. Czyżby to imię Sean tak na nią zadziałało?
   -Mówię tylko, że spałam z Seanem, a tak to nic… Wszystko w porządku.- uśmiechnęłam się głupkowato do Shay na co ta wybuchła śmiechem.
  -No… A ja z Ethanem.- powiedziała jeszcze głośniej się śmiejąc. Zabolało mnie to. Uważała Ethana za kogoś gorszego? Niższej kategorii?
   -Co to miało znaczyć?- spytałam mrużąc przy tym oczy. Nie wiem tak naprawdę co spowodowało we mnie tak nagłą zmianę nastawienia, ale czułam się urażona. Jakby teraz obok mnie siedział Ethan i mówił mi bym nie dała go obrażać.
   -Przecież to prawiczek jak się patrzy. Pewnie jeszcze nigdy się nie zakochał, a dodatkowo nazwał swojego małego. Przecież to takie dziecinne i chore.- parsknęła Shay. Nie odpowiedziałam. Wyjęłam z kieszeni jedynie telefon by upewnić się, że może przypadkiem nie usłyszałam dzwonka telefonu.
    -Shay… Wiesz, że jestem dziewicą?- powiedziałam opierając głowę o szybę.
    -No co ty?! O Boże! Musimy się rozdziewiczyć! I to już!- krzyknęłam moja przyjaciółka jeszcze głośniej się przy tym śmiejąc. Czułam, że rozmowa zeszła na zły tor. Nigdy nie dyskutowałam z Shay na tematy łóżkowe. Głownie dlatego, że miałyśmy dwie różne definicje słowa ,,miłość’’. Dla niej to tylko puste słowa, a ja marzyłam by kiedyś zakochać się tak naprawdę. W chłopaku, który byłbym niebezpieczny, przystojny, a do tego inteligentny i zabawny. By spędzić z nim resztę życia i umrzeć trzymając go za rękę. Shay za to lubiła się bawić. I tak naprawdę do była główna jej zaleta. Zaczęłam się z nią przyjaźnić kiedy chciałam zrobić rodzicom na złość, a wyszło jak wyszło.
    -Shay…- wyszeptałam patrząc na przyjaciółkę, która właśnie zatrzymała samochód przed jakimś brudnym i obskurnym budynkiem. Szatynka spojrzała na mnie pytająco.- Nie ważne… Idziemy?- spytałam patrząc przed siebie.
   -Im szybciej tym lepiej.- dziewczyna posłała mi lekki uśmiech po czym obie wygramoliłyśmy się z samochodu. Szłyśmy w miarę szybko, by upewnić się, że jesteśmy same. Shay ostrożnie nacisnęła na przycisk domofonu i czekała. Po kilkunastu sekundach wydobył się oschły i zimny głos. Zapewne Carlosa. – Przyjechałam po dziewkę z lochu numer trzydzieści dwa.- uniosłam jedną brew patrząc na przyjaciółkę jak na idiotkę, ale ta tylko wzruszyła ramionami.
   -Wjedź za blok tam jest garaż. Trafisz na pewno…- wykręciłam oczami. Po co te wszystkie gierki? Nie łatwiej wejść, wziąć, przewieźć i skończyć z tym cholerstwem? Przyjaciółka dała mi kuksańca z bok po czym wjechałyśmy autem na tyły domu.
   -Cóż za piękna okolica…- bąknęłam zirytowana. Nagle ktoś zaszedł mnie od tyłu i tuż koło mojego ucha rozległo się ciche ,,Bu!’’ Przerażona podskoczyłam i wpadłam na Shay.
   -Witam piękne. Jak się panienki mają po jakże długiej podróży?- rozejrzałam się w koło. Nie miałam najmniejszej ochoty uczestniczyć w tym całym cyrku. Chciałam wrócić do domu, nawet do mojej chorej rodzinki, której tak nie znosiłam. To się nazywa ironia losu. Uciekłam od nich żeby potem wrócić.  Nie wiem ile czasu spędziłam na krążeniu w koło auta i oglądaniu zapuszczonych garaży. Carlos pakował coś do bagażnika samochodu, a Shay oglądała swoje paznokcie szukając czegoś co mogła by uznać za swoja wadę. Była piękna i zgrabnie to wykorzystywała, ale Sean… To było coś innego. Widać było, że nawet ona czuje coś innego niż zazwyczaj w stosunku do facetów. Zawsze patrzyła na nich jak na coś co można zużyć i wyrzucić. Teraz było inaczej. Nawet głupi by to zauważył.
   -Gotowe.- przeniosłam wzrok na szatyna, który miał wytatuowane całe ręce i obojczyk. Wyglądał jak groźny gangster, a patrzył na nas jak na zwykłe, tanie dziwki. Pieprzony dupek.
   -Super. Możemy się stąd zabierać?- spytałam patrząc w stronę podjazdu. Nagle z domofonu do którego głośniki stały również na podwórzu, co w tym zawodzie było chyba normalnością, rozległ się czyjś głos. Shay siedziała już za kierownicą i odpaliła auto co nie pozwoliło mi na dokładne usłyszenie głosu.
   -Mamy problem! Carlos! Ruszaj dupę! Klient czeka!- w momencie kiedy miałam już wsiadać do auta poczułam dziwny przestrach. Znałam ten głos… Nawet zbyt dobrze.
   Carlos wepchnął mnie do wnętrza pojazdu po czym zamknął drzwiczki.
   -Miłej jazdy panienki.- wychrypiał salutując mi i uśmiechając się jak do przyjaciela. To było dziwne, ale zanim zdążyłam zaprotestować Shay ruszyła z podjazdu. Oparłam głowę o podgłówek przymykając powieki. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że to mógł być on. Ethan. Mój Ethan miałby maczać palce w tym świństwie?  To musiała być pomyłka… Po za tym auto głośno pracowało, mogło zagłuszyć prawdziwy głos chłopaka, a ja źle go usłyszałam. Na pewno… Przecież szatyn jest w innym mieście. Czeka aż wrócę, a to że nie odbiera telefonów to tylko jego złość. Na pewno niedługo mu przejdzie i zadzwoni.
   -Odbierzesz w końcu?- spytała przyjaciółka wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałam na nią zaskoczona a po chwili na telefon w mojej dłoni. Wibrował i wydawał z siebie dźwięk zwiastujący, że ktoś stara się ze mną skontaktować. Ostrożnie nacisnęłam na zieloną słuchawkę.
   -Halo?- starałam się opanować drżenie głosu, ale najwidoczniej mi się to nie udało, bo Shay spojrzała na mnie z przestrachem.
   -Hej piękna! Przepraszam, że nie oddzwaniałem tak długo. Nie miałem zbytnio czasu. Jak tam wasza akcja? Wszystko dobrze?- uśmiechnęłam się do przyjaciółki na znak, że wszystko okey.
   -To ja przepraszam… Za to w kawiarni. Obiecuję, że…- zawahałam się. Czemu nie umiałam powiedzieć tego, co jeszcze przed momentem cisnęło mi się na usta? Dlaczego zwątpiła?
   -Wiem. Czekam na ciebie. I zawsze będę. Pamiętaj o tym.- uśmiechnęłam się pod nosem. To był mój kochany Ethan, a nie ten głos który słyszałam w domofonie. Jak mogłam choć przez chwilę sądzić, że on jest zły? Ktoś taki jak on nie mógł być w szajce Carlosa czy Jamesa. To by się nie trzymało kupy.
  -Kocham cię Ethan.- powiedziałam. Shay spojrzała na mnie z rozdziawionymi ustami. – Patrz na drogę.!- warknęłam zasłaniając mikrofon telefonu.
   -Ja ciebie też.-odezwał się chłopak po drugiej stronie. 


___
Od Akwamaryn: Powiem wam, że pisałam go trochę bez weny. Może to przez brak czasu mam takie odczucia, bo w sumie podoba mi się. Nie miałam pojęcia jak zacząć, potem pomysł nagle zrodził się w mojej głowie, a potem utknęłam w martwym punkcie i była potrzebna pomoc Jemi, ale udało się. Napisałam i jest! 

sobota, 11 stycznia 2014

13. Nie masz serca.

Shay

            Ścisnęłam mocniej dwa prostokątne kawałki papieru w mojej dłoni i wzięłam głęboki wdech. Patrzyłam w ciszy na płytę lotniska. Słońce delikatnie lizało swoimi promieniami asfalt i śnieżnobiałe samoloty. Przerzuciłam wzrok na bilety. Miałyśmy się dostać do Los Angeles. Tam przenocować i kupić samochód, którym miałyśmy podążyć do San Diego. W San Diego naszym zadaniem było poszukać niejakiego Carlosa. Carlos był zaufanym człowiekiem Jamesa. Jest również jego dostawcą. To on miał nam przekazać kokainę. James z całym przekonaniem poinformował mnie, że będzie ona dobrze ukryta i na granicy podczas której czeka nas mała rewizja kompletnie nic się nie wydarzy. Kolejnego dnia wyjedziemy z San Diego, a naszym zadaniem będzie przekroczenie granicy oraz dojazd do Tijuana. Nocą musimy przekazać towar i gdy tylko opuścimy Meksyk nasz koszmar się skończy.
Przynajmniej tak wyglądał nasz plan. Westchnęłam.
Odwróciłam się i rozejrzałam za przyjaciółką. Vanessa znajdowała się w sklepie znajdującym się na lotnisku. Oglądała kolorowe czasopisma. Co prawda lot miał trwać tylko dwie godziny ale Van stwierdziła, że chce po korzystać jeszcze trochę z życia zanim zastrzeli ją jakiś handlarz prochami.
Ponownie zwróciłam się w stronę ogromnej szklanej ściany aby móc popatrzeć na odlatujące samoloty i wtedy moim oczom ukazała się wysoka postać.
Momentalnie zamarłam.
Nie chciałam patrzeć w te piękne zielone oczy. Nie byłam gotowa aby zerknąć na tą zabójczo przystojną twarz.
   -Co ty tu robisz?- zapytałam podnosząc się z metalowego krzesełka. Poczułam dotyk na swoim policzku.  Chłopak delikatnie ale stanowczo odwrócił moją twarz ku swojej.
   -Zjesz ze mną tylko śniadanie?- na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Spojrzałam w zielone tęczówki chłopaka i wyciągnęłam do niego rękę. Złapał za nią aby po chwili mnie do siebie przyciągnąć i zamknąć w uścisku.
I wtedy nagle wszelkie troski odeszły, a ja poczułam, że w jego ramionach nic mi nie grozi.
   -Umieram z głodu.- odparłam niechętnie się od niego odsuwając.
           Wzięłam łyczka kawy, a po moim wnętrzu rozlało się przyjemne ciepło. Sean czule się do mnie uśmiechnął. Odwzajemniłam gest.
   -Cieszę się, że jesteś cała.- mruknął chłopak. Zmarszczyłam brwi. Przecież nie miałam z nim kontaktu, skąd od mógł wiedzieć. Szatyn widząc moje zdziwienie dodał.- Przez przypadek wpadliśmy na siebie z Ethanem i zamieniliśmy kilka słów. Powiedział mi, że dziś wylatujecie.
Zamarłam. Ethan wyszedł już z baru gdy poinformowałam o tym Vanesse. W takim razie mógł się dowiedzieć tylko w jeden sposób.
   -Ma za długi jęzor.
   -Chciałem cię zobaczyć.- spojrzałam w oczy chłopaka. Ziała z nich niesamowita szczerość.
   -Dlaczego?- zapytałam wykorzystując ten moment.
   -Nie mam pojęcia.
   -Za czterdzieści minut mój samolot startuje, wiesz?- mruknęłam mieszając plastikowym widelcem w sałatce.
   -Nasz.
Moje oczy gwałtownie się powiększyły.
   -Sean, co to ma znaczyć?- chłopak z pełną powagą patrzył na moje ruchy.
   -Że lecę do miasta aniołów aby móc spędzić z jednym z nich choć jeden wieczór.- już miałam otworzyć usta i przypomnieć mu zasady naszej znajomości. Główną był po prostu brak zobowiązań.- Wiem co chcesz w tym momencie powiedzieć Shay. Tamtego ranka ustaliliśmy pewne zasady i mam zamiar się ich trzymać ale oboje wiemy, że czegoś nam brakuje. Nie pojadę za tobą dalej, chyba, że o to poprosisz. Jedna noc.
Poczułam na ciele przyjemny dreszcz.


***


        Vanessa przerzuciła stronę kolorowego magazynu po raz trzeci. Była zniecierpliwiona. Nagle po prostu go zamknęła i złapała mnie za rękę.
   -Sean?- zapytała cicho nie będąc pewna w jakim miejscu siedzi chłopak. Byłam pewna, że nie może nas usłyszeć siedział na samym końcu, a my na początku. Jednak nie miałam zamiaru wyprowadzać przyjaciółki z błędu.
   -Zostanie w LA. Nie pozwolę mu pojechać za nami dalej, to zbyt niebezpieczne.- mruknęłam. Dziewczyna przewróciłam oczyma.
   -Dobrze wiesz o co mi chodzi… Leci za tobą aż do Los Angeles. To już coś oznacza.- szepnęła podekscytowana. Vanessa zawsze się tak zachowywała gdy łączyło mnie z jakimś facetem coś więcej niż przelotny romans. Była romantyczką. Wierzyła w miłość, ja nie.
   -Tak, że chce mnie zerżnąć.- odparłam. Sekundę później dostałam po głowie.- Za co?
   -Nie masz serca.- skwitowała dziewczyna. Głośno się zaśmiałam.
   -Mam. Przecież kocham twoje czekoladowe babeczki.- powiedziałam z głupim uśmiechem. Vanessa mimowolnie wybuchła radosnym śmiechem. Nagle sobie zdałam sprawę, że bardzo mi brakowało od dłuższego czasu takich chwil.


***


          Kiedy tylko wściekle żółta taksówka zatrzymała się pod sporym hotelem natychmiast wszyscy z niej wyszliśmy. Mieliśmy już dość siedzenia i biegania po sklepach. W wybuchu pociągu straciłyśmy z Van wszystkie ubrania. Sean zgodził się nam towarzyszyć w zakupach, czego później wyraźnie żałował. Jednak cierpliwie na nas czekał pod każdym sklepem i pomagał w noszeniu toreb. Vanessa ciągle marudziła, że chce w końcu odpocząć. Przez cały czas nawijała o gorącej kąpieli, nakładaniu balsamów i śnie. Ja i Sean chcieliśmy się sobą po prostu nacieszyć.
Byłam pewna, że nie jest mi on obojętny. Niesamowicie mnie pociągał fizycznie ale była też w nim pewna tajemnica, którą chciałam odkryć.
Sean szybko załatwił sprawę przy recepcji i już po chwili wchodziliśmy do naszych pokoi. Jego znajdował się na piętrze wyżej. Vanessa nawet nie zauważyła gdy przystanęliśmy na schodach.
   -Bądź gotowa za cztery godziny.- mruknął z tajemniczym uśmiechem.
   -Ale gdzie pójdziemy? Nie wiem jak powinnam się ubrać.
   -Pójdziemy na kolację. Nigdy jej jeszcze razem nie jedliśmy.- stwierdził i pocałował mnie w usta. Walczyłam z chęcią rzucenia się na niego i wzięcia na miejscu. Każdy jego ruch sprawiał, że płonęłam.


***


      Wyszłam z łazienki a Vanessa zapiszczała na mój widok.
   -Shay, jesteś za ładna, wyjdź.- głośno się zaśmiałam. Nessi tak jak obiecywała przez cały dzień siedziała w nowej piżamce i mokrych włosach nakładając na siebie tony balsamów.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Czerwona sukienka podkreślała moją talie i eksponowała biust ale jednocześnie była bardzo elegancka. Sięgała przed kolana ukazując moje nogi.
Ostatnio dużo przeszłam. Cudem uniknęłam śmierci, a moje życie przez pewien czas zamieniło się w ucieczkę. Potrzebowałam dzisiejszego wieczoru. Chciałam czuć się piękna. Pragnęłam dotyku, pieszczot i ciepłych słów.
   -Baw się dobrze.- powiedziała brunetka.-…i pamiętaj, że wyjeżdżamy o trzynastej.
Przytaknęłam dziewczynie. Zachowywała się jak moja matka, a ja czułam się jakby to była moja pierwsza randka.
            Sean dotknął delikatnie mojego policzka aby po chwili pogładzić moją szyję. Miał przyjemnie ciepłe i szorstkie dłonie. Przymknęłam powieki. Pragnęłam aby nie przestawał. Szybko jednak się opanowałam. Napiłam się czerwonego wina i po raz kolejny zerknęłam na chłopaka. Wyglądał wspaniale w garniturze. Chciałam spędzić tę noc w jego ramionach.
   -Wracajmy, zostało nam już tak niewiele czasu.- powiedziałam, a on natychmiast wezwał kelnera.


***


         Moje ciało po raz kolejny wygięło się w łuk, a z moich ust wyrwał się zduszony jęk. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Zsunęłam się z szatyna i położyłam na jego torsie. Jeszcze przez chwilę głośno oddychaliśmy.
   -Jesteś najlepszy…- mruknęłam całując jego szyję. Mocno mnie do siebie przytulił.
   -Chcesz przekonać się o tym jeszcze raz?- gdy już chciałam zaprotestować i poprosić go o chwilkę odpoczynku gwałtownie we mnie wszedł. Po raz kolejny sprawiając, że znalazłam się w niebie.
   -Nie przestawaj…-szepnęłam.
   -Nigdy…


_____
Od Jemi: Rozdział pisało mi się niezwykle lekko i szybko :)

niedziela, 5 stycznia 2014

12.Odpierdol się od mojej przyjaciółki kutasie.



Vanessa

-Czekałem na ciebie…- przede mną stała zakapturzona postać, której zniekształcony głos roznosił się echem po całej mojej głowie. Znajdowaliśmy się w pociągu, który niecałe dwadzieścia cztery godziny temu wyleciał w powietrze i to przez tego popaprańca Jamesa. Kiedy chłopak odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mój brzuch zamknęłam oczy. Czułam jak przepełnia mnie fala ciepła. Powoli rozchyliłam powieki i ujrzałam wybrzuszenie pod moją koszulą nocną. Odstający brzuch tak mnie przeraził, że mój oddech momentalnie przyśpieszył. Kiedy uniosłam wzrok nieco wyżej zobaczyłam śnieżnobiały uśmiech Ethana.Po zrzuceniu kaptura chłopak otworzył mi drzwi, którymi miałam opuścić pociąg.
  -Czemu tu jesteśmy?- spytałam patrząc za siebie całkowicie ignorując to jak wygląda moje ciało.
  -Jestem cały czas przy tobie. Jedno twoje słowo, a już zawsze...

     Poderwałam się zalana potem do pozycji siedzącej i odruchowo dotknęłam swojego brzucha. Jednak zamiast dziecka w nim zastałam jedynie ranę po cięciu nożem. Odetchnęłam z ulgą i powoli wstałam z miejsca. To był tylko zły sen, a ja nie mogę być w ciąży. W końcu nie jestem wiatropylna. Nie spałam z Ethanem. To tylko zły sen.
   Mimo wszystko jednak po wybudzeniu wybrałam numer chłopaka. Musiałam się upewnić, że nic mu nie jest i, że to nie on był w pociągu. Nie wybaczyłabym sobie gdyby przeze mnie coś mu się stało.  Po trzech sygnałach usłyszałam w słuchawce spokojny i opanowany głos chłopaka.
   -Hej kocie. Jak tam podróż marzeń?- z niewiadomych mi przyczyn rozpłakałam się jak małe dziecko. Usiadłam na łóżku zakrywając dłonią usta by stłumić szloch. –Van? Co się dzieje?- jego głos nagle stał się bardziej ochrypły i zimny. Pokręciłam głową chcąc choć na chwilę powstrzymać napływające mi do oczu łzy.
   -Byłeś tam? To byłeś ty w pociągu? Proszę cię. Powiedz, że nie…- mój łamiący się głos sprawił, że po drugiej stronie telefonu zapadła grobowa cisza.
   -Nie mógłbym się zostawić Vanessa…- cicho załkałam słysząc jego słowa. To on.
   -Nic ci nie jest? Jesteś cały? Gdzie jesteś?- pytania wylewały się ze mnie potokami. Otarłam policzki mokre od łez po czym wzięłam do ręki kartkę leżącą na moim stoliku nocnym. Cicho zaklęłam czytając treść wiadomości, jaką zostawiła mi przyjaciółka.
  -Wszystko okey. Wyszedłem zaraz za tobą. A ty? Dobrze się czujesz? Próbowałem cię znaleźć, ale w tym tłumie jakoś nie mogłem. Myślałem, że Shay powiedziała ci, że cię szukałem.- zamarłam.
   -Ona wiedziała o tobie?-nie czekając na odpowiedź dodałam.- Nie ważne już… Mogłam się tego spodziewać. Gdzie jesteś? Musimy się spotkać.- powiedziałam. Po ustaleniu miejsca spotkania i rozłączeniu się spojrzałam ostatni raz na kartkę od szatynki.
              ,,Muszę coś załatwić. Wrócę najszybciej jak się da.
              PS. Ethan cię szukał.’’

Ciekawe jakie to sprawy ma do załatwienia Shay. Na pewno nic legalnego.


***


     Przechodziłam z nogi na nogę stojąc na przystanku autobusowym. Było mi cholernie zimno, bo mimo pory roku padał deszcz i wyglądałam jak zmokła kura. Bałam się, że Shay zrobi coś strasznego, ale nawet nie wiedziałam gdzie rozpocząć poszukiwania.
   Kiedy tylko stanął przede mną srebrny mercedes od razu do niego wsiadłam. Za kierownicą siedział Ethan. Jego ciemne włosy, były całe mokre od deszczu na którym zapewne przed momentem przebywał, na twarzy miał kilkudniowy zarost, który tylko dodawał mu męskości, a błękitne oczy uśmiechały się do mnie przyjemnie.
   -Witaj piękna.- pamiętam kiedy pierwszy raz do mnie powiedział i pamiętam doskonale naszą sprzeczkę z tamtego dnia kiedy to tak zachwalał swojego kolegę.
   -Boże… Ale leje. Myślałam, że już…- nie zdążyłam dokończyć, bo szatyn gwałtownie ujął moją twarz w dłonie i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Zachichotałam cicho kiedy jego usta przeniosły się na moją szyję.- Starczy, starczy kochasiu… Lepiej ruszajmy- powiedziałam odsuwając się od Ethana. Chłopak uśmiechnął się tylko cwaniacko po czym ruszył.
   -A tak w ogóle to gdzie jedziemy?- spytał przemierzając kolejne zakręty.
   -Sama nie wiem…- wyszeptałam po czym wybrałam numer Shay i zadzwoniłam. O dziwo odebrała i jeszcze dodatkowo powiedziała mi gdzie jest. Oczywiście mogło okazać się to tylko blefem by spuścić mnie na drzewo, ale czemu miałam nie zaryzykować?
   -Okey. Zaraz tam będę.- powiedziałam i nim dziewczyna zdążyła zaprotestować zakończyłam połączenie.
   -Bar na rogu. O tutaj!- krzyknęłam widząc za jednym z okien Shay i Jamesa. Ten sukinsyn sprawiał, że miałam ochotę mu przywalić.- I co? Wejdziemy tak po prostu do środka?- spytałam ironicznie kiedy szliśmy z Ethanem w stronę wejścia do budynku.
   -A czemu nie? To miejsce publiczne. Chyba mamy prawo.- powiedział łapiąc mnie za rękę i ciągnąć do środka.  W pomieszczeniu unosił się nieprzyjemny dym nikotynowy i odór alkoholu sprzedawanego przy barze. Oboje usiedliśmy przy jednym z stolików niedaleko Shay i Jamesa.- A teraz mów. Co to za gość i czego od was chce?- nie byłam zbyt zadowolona pomysłem wyznania całej prawdy i to teraz kiedy mogłam go narazić, ale musiałam się komuś wyżalić i w końcu wyrzucić to z siebie.
  -Dobra… A więc tak. Shay zawsze miała lepkie palce toteż kiedy nadarzyła się okazja zaczerpnęła u tego gościa sporą sumkę pieniędzy byśmy mogły wyjechać na wakacje.- wzięłam głębszy wdech widząc jak mężczyzna przy stoliku przed nami nachyla się bliżej Shay by powiedzieć jej coś w tajemnicy.- Okazało się jedna, że jest haczyk o którym nie wiedziałam. Shay ma przewieźć kilka kilogramów prochów przez granicę.- zakończyłam monolog. Odruchowo w momencie kiedy James odwrócił się w naszą stronę by zawołać o rachunek przyssałam się wręcz do Ethana by tylko zakrył mi twarz.
   Mina szatyna była bezcenna. Udało mi się jednak zmusić go do odwzajemnienia pocałunku. Oderwaliśmy się od siebie dopiero kiedy James opuścił lokal, a przy naszym stoliku ktoś stanął i zaczął głośno kaszleć.
  -No, no, no… Uroczo. Odpierdol się od mojej przyjaciółki kutasie.- warknęła Shay dając Ethanowi z liścia w twarz.
   -Shay! Uspokój się! Zrobiłam to by James mnie zobaczył. On nie ma z tym nic wspólnego.- bąknęłam chwytając przyjaciółkę za rękę.
   -Tak. Udawajmy, że mnie nienawidzisz. No powiedz jej w końcu! Na co czekasz?! Aż zaczniemy się pieprzyć?- spytał z rozbawieniem na twarzy.
   -Ethan!- warknęłam wściekła. Nie ma to jak kłótnia w barze pełnym rozpalonych i niewyżytych seksualnie debili. Jeszcze na tematy łóżkowe. Zajebiście…
  -Nie mów mi, że z nim spałaś?! Mówiłam ci, że nie jesteś mu nic winna!- przeraziła się Shay łapiąc mnie za ręce i patrząc mi prosto w oczy. Czułam się jak pod ostrzałem, a przecież nic złego nie zrobiłam.
   -Co ty! Nigdy! Lepiej mi powiedz czego chciał ten kretyn od ciebie?- zmieniłam temat wyswobadzając się z chwytu szatynki i patrząc przepraszająco na Ethana, który z obojętnością na twarzy opuszczał powoli bar.- Ethan…- wyszeptałam widząc jak znika w tłumie ludzi.
  -Daj sobie z nim spokój. To jakiś świrus. Wszystko opowiem ci w drodze na lotnisko.- spojrzałam zaskoczona na przyjaciółkę. Jakie do cholery lotnisko?!

  ____

 Od Akwamaryn: Nie spodziewałam się, że napiszę go aż tak szybko. Znowu wracam do moich nawyków i piszę rozdziały od razu w dniu publikacji poprzedniego:) Mam nadzieję, że wam się podoba, bo mi samej nawet tak.