Vanessa
Zakryłam
usta dłonią i zdusiłam krzyk, który po raz kolejny chciał mi się wyrwać z
gardła. Chłopak zatoczył się kilka razy jakby był pijany po czym przykucnął i
schował głowę między ramiona. Nim zdążyłam zareagować Shay już była na zewnątrz
i wrzeszczała na niego. Dotknęłam rozciętego
ramienia i tylko mocniej zacisnęłam dłonie na kierownicy. Nie znosiłam
widoku krwi i na samo słowo ,,krew’’ aż mnie mdliło. Ostatnimi siłami udało mi
się wygramolić z samochodu, którego lewy bok był nieco wklęsły. Nie mam pojęcia
jak to się stało, że się zderzyliśmy. Nigdy nie miałam wypadku, a już tym
bardziej drogowego.
-Shay.
Uspokój się…- wyszeptałam podchodząc bliżej i łapiąc przyjaciółkę za ramię.
Cała drżała i już myślałam, że zaraz rzuci się na chłopaka, ale ona zamiast
tego wyrwała się tylko i zaczęło chodzić w koło.
-Zobacz co
ten kretyn zrobił! Rozbił mi auto!- warknęła szatynka poprawiając włosy i
nerwowo zagryzając wargę.
-Ja?! Chyba
raczej twoja koleżaneczka. Trzeba było jechać po swoim pasie, a nie manewrujesz
po całej drodze jak pijana! Kto ci w ogóle dał prawo jazdy?!- miałam serdecznie
dość tych krzyków. Ból głowy był nie do zniesienia, a ramię coraz to bardziej
szczypało i piekło.
-Oj zamknij
się! Ona umie jeździć w porównaniu do ciebie! Mały fiut…- przymknęłam oczy i
wzięłam kilka głębszych wdechów w momencie, kiedy Shay rzucała w mężczyznę
obelgami jak mięsem.
-Przeginasz
maleńka! Nie widziałaś jeszcze tego co mam w spodniach, więc od mojego Leona
wara!- to zaczynało być śmieszne i głupie, więc nawet nie miałam jak się
tłumaczyć z mojego wybuchu gromkim śmiechem. Teraz oczy obojga były wlepione we
mnie, a raczej w moje ramię z którego krew tryskała jak z wulkanu.
-Szlag…
Chyba musimy podjechać do szpitala. Nessa? Słyszysz mnie?- w pierwszym momencie
nie rozumiałam czemu miałabym jej nie słyszeć, a dopiero po chwili pojęłam, że
ktoś mnie podtrzymuje, a kto inny daje mi z liścia w twarz.
-Co ty
robisz?! Pogięło cię do reszty? Ona nie kontaktuje, a ty ją lejesz po twarzy?-
to chyba mówił chłopak, ale nie mogłam tego stwierdzić na sto procent.
Przymknęłam powieki, ale nie na długo bo ktoś sprawnie zaczął mnie już nieco
delikatniej klepać po policzkach i otwierać mi oczy.
-Nie ma
zasięgu! Ness? Nessa?! Nie odpływaj do cholery!- to było ostatnie co
zarejestrował mój mózg.
***
Przeważnie
kiedy człowiek się budzi to leży na miękkim łóżku lub chociaż materacu, a ja
zamiast tego wyczuwałam tylko twardą ziemię i jakiś koc, którym byłam
przykryta. Szybko pojęłam, że wcale nie jestem w swoim domu z rodziną tylko na
odludziu z Shay i… No właśnie. Z kim jeszcze?
Powoli otworzyłam oczy i o dziwo nic mnie nie oślepiło. Mieliśmy noc i
to już dobrze po zmierzchu. Księżyc w kształcie sierpa dawał lekki blask.
Jedyne co czułam chipsy paprykowe i to jak ktoś gładzi moją głowę.
-Mówiłem,
że nic jej nie będzie. To tylko zwykła panika.- przyjrzałam się mężczyźnie w
ciemnej kurtce, który szczelnie zapięty pod samą szyję przyglądał się
gwieździstemu niebu. Zmrużyłam nieco oczy by przyzwyczaić wzrok i dostrzec jego
ciemne włosy oraz niesamowicie błękitne oczy.
- Pan
doktor się odezwał…- bąknęła tylko Shay pomagająca mi się podnieść i starannie
okrywająca mnie kocem.- Jak się czujesz?- spytała troskliwie. Chyba pierwszy
raz w życiu widziałam ją tak przejętą.
-Jest okey.
Kto to?- spytałam bardziej pół głosem niż szeptem i odkaszlnęłam czując
nieprzyjemną flegmę w gardle. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, odpalił papierosa
i zaciągnął się kilka razy nie spuszczając wzroku z nieba pełnego gwiazd.
-To jest
doktorek, który ma w spodniach kolegę Leona.- uniosłam jedną brew patrząc na
przyjaciółkę, ale ta tylko machnęła ręką i włożyła do ust jeszcze jednego
chipsa. Zawsze zazdrościłam jej przemiany materii. Mogła jeść ile wlezie i
obijać się na kanapie, a i tak była chuda jak modelka. Ja za to w tym czasie
jadłam zieleninę i pływałam sto basenów dziennie, a i tak nie dorównywałam jej
figurą.
- Jestem Ethan Sean Jason Lorient. Dla
przyjaciół tylko Ethan. – westchnęłam tylko i oparłam głowe na ramieniu Shay.
-Gdzie
jesteśmy?- spytałam pocierając o siebie dłońmi, które zdrętwiały mi na kość.
Dziewczyna zamiast mi odpowiedzieć po prostu wstała zabrała swoją kurtkę i
dobrze się nią otuliła.
-Na jakimś
odludziu. Widzisz to światło?- spytała szatynka wskazując na dom stojący z dwa kilometry
od nas. Z tej odległości i w tym świetle widać było jedynie plamę, ale
podejrzewałam, że to dom.- Pójdę i spytam czy nie mają może paliwa, bo nam się
skończyło, a jego auto nie nadaje się do użytku. Na pewno nam pomogę i
pojedziemy dalej.- otworzyłam usta nieco szerzej, by już zaproponować, że pójdę
z nią, kiedy ta posłała mi tylko delikatny uśmiech i odeszła.
-Ekstra.
Zostawiaj mnie z tym psychopatą sam na sam! Na pewno będę szczęśliwa!-
wrzasnęłam za Shay, ale ta tylko cicho się zaśmiała i poszła dalej nawet się
nie odwracając.
Kolejny już raz zaczęłam pocierać dłonie i nerwowo w nie chuchać. Nie
sądziłam, że o tej porze roku może być tak zimno. Mimo koca, który miał dawać
mi ciepło i tak doskwierał mi chłód. Mój towarzysz przybliżył się nieco i
gestem dłoni przywołał mnie do siebie. Zanim jednak do niego podeszłam
spojrzałam jeszcze raz w kierunku domu. Shay na pewno była już na miejscu i
zaraz wróci. Posłusznie zbliżyłam się do chłopaka i zanim zareagowałam on
trzymał moje dłonie w swoich i rytmicznie nimi pocierał. To samo zrobił po
chwili z moimi stopami na który założył grube skarpety.
-Nic ci nie
zrobię. Nie jestem wariatem.- powiedział po czym przycisnął mnie do siebie i
pozwolił mi na to bym włożyła swoje dłonie pod jego koszulkę na ciepły tors.
Nie rozumiałam jak to możliwe, że może być tak ciepły kiedy ja marznę, ale nie
wdawałam się w dyskusje. – Powiedzmy, że Shay nie czuje takiego chłodu jak ty.
Jesteś zdecydowanie słabsza od niej.
-Nic nie
mów. Tracimy ciepło.- powiedziałam na co on zaśmiał się pod nosem. Okrył nas
oboje kocem po czym zaplątał swoje nogi w moje. Jego błękitne oczy nie
pozwalały mi choć na moment spojrzeć czy Shay wraca.
-Kiedy
wróci?- spytałam cicho przejeżdżając dłonią po klatce piersiowej chłopaka. Nim
uzyskałam odpowiedź poczułam pod palcami wybrzuszenie, które na myśl przynosiło
mi tatę, który któregoś razu wrócił ze szpitala cały w szwach, które po jakimś
czasie zrosły się właśnie w takie niewielkie wybrzuszenia.
-Nie długo.
Źle ci tu ze mną?- spytałam udając obrażone dziecko i odsuwając mnie od siebie
niby to pod pretekstem by spojrzeć mi w oczy. Ja jednak wiedziałam, że nie
chciał po prostu by ktokolwiek poznał tę ranę.
-Martwię
się… Shay może i jest silna, ale tak naprawdę ma kruche wnętrze.
_____
Od Akwamaryn: Nie podoba mi się! Zresztą jak wszystko co tworzę ostatnio. Ciężko mi jakoś wrócić do dawnej formy. Chyba wyszłam z wprawy. Robię sobie za długie przerwy. Powinnam więcej pisać, ale niestety nie mam na to czasu teraz.