Vanessa
-Czekałem
na ciebie…- przede mną stała zakapturzona postać, której zniekształcony głos
roznosił się echem po całej mojej głowie. Znajdowaliśmy się w pociągu, który
niecałe dwadzieścia cztery godziny temu wyleciał w powietrze i to przez tego
popaprańca Jamesa. Kiedy chłopak odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mój
brzuch zamknęłam oczy. Czułam jak przepełnia mnie fala ciepła. Powoli
rozchyliłam powieki i ujrzałam wybrzuszenie pod moją koszulą nocną. Odstający
brzuch tak mnie przeraził, że mój oddech momentalnie przyśpieszył. Kiedy
uniosłam wzrok nieco wyżej zobaczyłam śnieżnobiały uśmiech Ethana.Po zrzuceniu
kaptura chłopak otworzył mi drzwi, którymi miałam opuścić pociąg.
-Czemu tu jesteśmy?- spytałam patrząc za
siebie całkowicie ignorując to jak wygląda moje ciało.
-Jestem cały czas przy tobie. Jedno twoje
słowo, a już zawsze...
Poderwałam się zalana potem do pozycji siedzącej i odruchowo dotknęłam
swojego brzucha. Jednak zamiast dziecka w nim zastałam jedynie ranę po cięciu
nożem. Odetchnęłam z ulgą i powoli wstałam z miejsca. To był tylko zły sen, a
ja nie mogę być w ciąży. W końcu nie jestem wiatropylna. Nie spałam z Ethanem.
To tylko zły sen.
Mimo
wszystko jednak po wybudzeniu wybrałam numer chłopaka. Musiałam się upewnić, że
nic mu nie jest i, że to nie on był w pociągu. Nie wybaczyłabym sobie gdyby
przeze mnie coś mu się stało. Po trzech
sygnałach usłyszałam w słuchawce spokojny i opanowany głos chłopaka.
-Hej kocie.
Jak tam podróż marzeń?- z niewiadomych mi przyczyn rozpłakałam się jak małe
dziecko. Usiadłam na łóżku zakrywając dłonią usta by stłumić szloch. –Van? Co
się dzieje?- jego głos nagle stał się bardziej ochrypły i zimny. Pokręciłam
głową chcąc choć na chwilę powstrzymać napływające mi do oczu łzy.
-Byłeś tam?
To byłeś ty w pociągu? Proszę cię. Powiedz, że nie…- mój łamiący się głos
sprawił, że po drugiej stronie telefonu zapadła grobowa cisza.
-Nie
mógłbym się zostawić Vanessa…- cicho załkałam słysząc jego słowa. To on.
-Nic ci nie
jest? Jesteś cały? Gdzie jesteś?- pytania wylewały się ze mnie potokami.
Otarłam policzki mokre od łez po czym wzięłam do ręki kartkę leżącą na moim
stoliku nocnym. Cicho zaklęłam czytając treść wiadomości, jaką zostawiła mi
przyjaciółka.
-Wszystko
okey. Wyszedłem zaraz za tobą. A ty? Dobrze się czujesz? Próbowałem cię
znaleźć, ale w tym tłumie jakoś nie mogłem. Myślałem, że Shay powiedziała ci,
że cię szukałem.- zamarłam.
-Ona
wiedziała o tobie?-nie czekając na odpowiedź dodałam.- Nie ważne już… Mogłam
się tego spodziewać. Gdzie jesteś? Musimy się spotkać.- powiedziałam. Po
ustaleniu miejsca spotkania i rozłączeniu się spojrzałam ostatni raz na kartkę
od szatynki.
,,Muszę coś załatwić. Wrócę najszybciej jak się da.
PS. Ethan cię szukał.’’
Ciekawe jakie to sprawy ma do załatwienia Shay. Na
pewno nic legalnego.
***
Przechodziłam z nogi na nogę stojąc na przystanku autobusowym. Było mi
cholernie zimno, bo mimo pory roku padał deszcz i wyglądałam jak zmokła kura.
Bałam się, że Shay zrobi coś strasznego, ale nawet nie wiedziałam gdzie
rozpocząć poszukiwania.
Kiedy tylko
stanął przede mną srebrny mercedes od razu do niego wsiadłam. Za kierownicą
siedział Ethan. Jego ciemne włosy, były całe mokre od deszczu na którym zapewne
przed momentem przebywał, na twarzy miał kilkudniowy zarost, który tylko
dodawał mu męskości, a błękitne oczy uśmiechały się do mnie przyjemnie.
-Witaj piękna.-
pamiętam kiedy pierwszy raz do mnie powiedział i pamiętam doskonale naszą
sprzeczkę z tamtego dnia kiedy to tak zachwalał swojego kolegę.
-Boże… Ale
leje. Myślałam, że już…- nie zdążyłam dokończyć, bo szatyn gwałtownie ujął moją
twarz w dłonie i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Zachichotałam
cicho kiedy jego usta przeniosły się na moją szyję.- Starczy, starczy kochasiu…
Lepiej ruszajmy- powiedziałam odsuwając się od Ethana. Chłopak uśmiechnął się
tylko cwaniacko po czym ruszył.
-A tak w
ogóle to gdzie jedziemy?- spytał przemierzając kolejne zakręty.
-Sama nie
wiem…- wyszeptałam po czym wybrałam numer Shay i zadzwoniłam. O dziwo odebrała
i jeszcze dodatkowo powiedziała mi gdzie jest. Oczywiście mogło okazać się to
tylko blefem by spuścić mnie na drzewo, ale czemu miałam nie zaryzykować?
-Okey.
Zaraz tam będę.- powiedziałam i nim dziewczyna zdążyła zaprotestować
zakończyłam połączenie.
-Bar na
rogu. O tutaj!- krzyknęłam widząc za jednym z okien Shay i Jamesa. Ten sukinsyn
sprawiał, że miałam ochotę mu przywalić.- I co? Wejdziemy tak po prostu do
środka?- spytałam ironicznie kiedy szliśmy z Ethanem w stronę wejścia do
budynku.
-A czemu
nie? To miejsce publiczne. Chyba mamy prawo.- powiedział łapiąc mnie za rękę i
ciągnąć do środka. W pomieszczeniu
unosił się nieprzyjemny dym nikotynowy i odór alkoholu sprzedawanego przy
barze. Oboje usiedliśmy przy jednym z stolików niedaleko Shay i Jamesa.- A
teraz mów. Co to za gość i czego od was chce?- nie byłam zbyt zadowolona
pomysłem wyznania całej prawdy i to teraz kiedy mogłam go narazić, ale musiałam
się komuś wyżalić i w końcu wyrzucić to z siebie.
-Dobra… A
więc tak. Shay zawsze miała lepkie palce toteż kiedy nadarzyła się okazja
zaczerpnęła u tego gościa sporą sumkę pieniędzy byśmy mogły wyjechać na
wakacje.- wzięłam głębszy wdech widząc jak mężczyzna przy stoliku przed nami
nachyla się bliżej Shay by powiedzieć jej coś w tajemnicy.- Okazało się jedna,
że jest haczyk o którym nie wiedziałam. Shay ma przewieźć kilka kilogramów
prochów przez granicę.- zakończyłam monolog. Odruchowo w momencie kiedy James
odwrócił się w naszą stronę by zawołać o rachunek przyssałam się wręcz do
Ethana by tylko zakrył mi twarz.
Mina
szatyna była bezcenna. Udało mi się jednak zmusić go do odwzajemnienia
pocałunku. Oderwaliśmy się od siebie dopiero kiedy James opuścił lokal, a przy
naszym stoliku ktoś stanął i zaczął głośno kaszleć.
-No, no, no…
Uroczo. Odpierdol się od mojej przyjaciółki kutasie.- warknęła Shay dając
Ethanowi z liścia w twarz.
-Shay! Uspokój
się! Zrobiłam to by James mnie zobaczył. On nie ma z tym nic wspólnego.-
bąknęłam chwytając przyjaciółkę za rękę.
-Tak.
Udawajmy, że mnie nienawidzisz. No powiedz jej w końcu! Na co czekasz?! Aż
zaczniemy się pieprzyć?- spytał z rozbawieniem na twarzy.
-Ethan!- warknęłam
wściekła. Nie ma to jak kłótnia w barze pełnym rozpalonych i niewyżytych
seksualnie debili. Jeszcze na tematy łóżkowe. Zajebiście…
-Nie mów mi,
że z nim spałaś?! Mówiłam ci, że nie jesteś mu nic winna!- przeraziła się Shay
łapiąc mnie za ręce i patrząc mi prosto w oczy. Czułam się jak pod ostrzałem, a
przecież nic złego nie zrobiłam.
-Co ty!
Nigdy! Lepiej mi powiedz czego chciał ten kretyn od ciebie?- zmieniłam temat
wyswobadzając się z chwytu szatynki i patrząc przepraszająco na Ethana, który z
obojętnością na twarzy opuszczał powoli bar.- Ethan…- wyszeptałam widząc jak
znika w tłumie ludzi.
-Daj sobie z
nim spokój. To jakiś świrus. Wszystko opowiem ci w drodze na lotnisko.-
spojrzałam zaskoczona na przyjaciółkę. Jakie do cholery lotnisko?!
____
Od Akwamaryn: Nie spodziewałam się, że napiszę go aż tak szybko. Znowu wracam do moich nawyków i piszę rozdziały od razu w dniu publikacji poprzedniego:) Mam nadzieję, że wam się podoba, bo mi samej nawet tak.
A więc Akwamaryn znowu mi to zrobiła... Wariatko ty! I co ja mam teraz wymyślić? :P
OdpowiedzUsuńWedług mnie, mimo tego,że rozdział jest krótki to jest dobry :) Cieszę się, że twoje stare nawyki wracają. Myślę, że nasi czytelnicy będą tym faktem jeszcze bardziej ucieszeni ;)
Jemi :)